23.09.2016

Rozmawiamy swobodnie z dziennikarzem, mówimy co wiemy, a nawet więcej niż wiemy. Pamiętamy bowiem, że mamy prawo do autoryzacji, gdzie w razie potrzeby wszystko będziemy mogli poprawić.

Dziennikarz, zgodnie z umową, przesyła nam nasze wypowiedzi do autoryzacji. Napisał dokładnie to co mówiliśmy, ale po przemyśleniach z pewnych wypowiedzi wolelibyśmy się jednak wycofać. Wykreślamy je z tekstu, inne poprawiamy i odsyłamy dziennikarzowi. Następnego dnia bierzemy do ręki gazetę i przeżywamy szok: WSZYSTKO zostało opublikowane, nawet to, co wykreśliliśmy. Jak to możliwe?

O tym, że tego typu problemy zdarzają się nie tylko osobom, które mają sporadyczne kontakty z dziennikarzami, ale nawet starym wyjadaczom w branży medialnej, świadczy wywiad Maxa Kolonko dla „Wprost”. Kolonko twierdzi, że zmieniono i ocenzurowano jego wypowiedzi i „nie autoryzował okładki”. „Wprost” ripostuje, że niektóre zdania nie były napisane poprawną polszczyzną i trzeba było je poprawić, a zdjęcie przesłane przez rozmówcę miało za małą rozdzielczość, stąd na okładce pojawił się fotomontaż, na którym Kolonko wygląda jak Chuck Norris.

Jak to więc jest z tą autoryzacją? Czy rzeczywiście dziennikarz może opublikować wypowiedzi, z których wycofaliśmy się podczas autoryzacji?

Na dziennikarzu spoczywa obowiązek autoryzacji, jeśli rozmówca tego sobie zażyczy. Czyli to my musimy wyraźnie zażądać autoryzacji. Ale po pierwsze, są sposoby by to obejść, po drugie – pamiętajmy, że dziennikarz musi autoryzować tylko nasze wypowiedzi, czyli DOSŁOWNE CYTATY. I tyle. Nie można więc żądać autoryzacji całego tekstu (chyba że to wywiad), wypowiedzi innych rozmówców, opinii dziennikarza czy zdjęć (nawet okładkowych).

Art. 14 ust. 2 ustawy prawo prasowe brzmi: Dziennikarz nie może odmówić osobie udzielającej informacji autoryzacji dosłownie cytowanej wypowiedzi, o ile nie była uprzednio publikowana.

Jeśli więc wycofamy się z jakiejś wypowiedzi, redakcja cytat może zamienić na omówienie tego fragmentu i wszystko jest zgodne z prawem.

A co jeśli dziennikarz odmówi autoryzacji i nie prześle nam tekstu? Taka sytuacja jest mało prawdopodobna, bo grożą za to poważne konsekwencje. Art. 49 ustawy prawo prasowe jest jednoznaczny: Kto narusza przepisy art. 3, 11 ust. 2, art. 14, 15 ust. 2 i art. 27 – podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.

Abstrahując od sprawy Kolonko-„Wprost”, sąd rozpatrywał bardziej niejednoznaczny przypadek. Dziennikarka otrzymała odpowiedzi od swojego rozmówcy na piśmie, użyła je w tekście bez zmian, a mimo to została oskarżona o nieprzesłanie ich do autoryzacji. Zdaniem części prawników nie miała takiego obowiązku, bo odpowiedzi dostała na piśmie, czyli rozmówca miał czas na przemyślenie ich. Sąd orzekł inaczej i wymierzył 500 zł grzywny.

W dodatku w 2008 roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że przepisy prawa prasowego o sankcjach za odmowę autoryzacji są zgodne z konstytucją. Oczywiście autoryzacja dotyczy także materiałów radiowych i telewizyjnych (chyba, że są transmitowane na żywo).

Jakie jest najlepsze wyjście z tej sytuacji, aby uniknąć problemów? Założyć, że wszystko co powiemy dziennikarzowi może zostać opublikowane. Swoje wypowiedzi trzeba więc przemyśleć i starannie przygotować się do rozmowy z dziennikarzem. Autoryzacja to polski wynalazek, nie stosuje się jej nigdzie na świecie. W Niemczech jest co prawda zasada, że rozmówca ma prawo obejrzeć tekst przed publikacją, ale stanowi tym kodeks dziennikarski a nie ustawa. A mimo to media funkcjonują normalnie, nie ma problemów ze zdobywaniem informacji, nie słychać też o rażących nadużyciach.

Waldemar Szymczyk